Rozmawiamy z panem Wojtkiem Grabowskim z Telewizji Polskiej z Katowic, który przyjechał do Drohobycza na festiwal Brunona Schulza i przedstawił tam dwa swoje filmy.
- Ale najpierw, panie Wojtku, proszę powiedzieć kilka słów o sobie. Wiem, że pan jest i historykiem sztuki, i reżyserem filmowym, i wykłada pan fotografię?
-Nazywam się Wojtek Grabowski, skończyłem dwie uczelnie: Akademię Pedagogiczną - Instytut Sztuki - w Krakowie, i w Łodzi - Szkołę Filmową – kierunek scenariopisarstwo. Ale zawsze mnie pociągało filmowanie i już robiłem filmy amatorsko. Jednak, nie zajmuje się pisaniem scenariuszy filmów fabularnych, a reżyserowaniem filmów dokumentalnych, są to głównie filmy o kulturze i sztuce, w tym się specjalizuję. Od 10 lat w telewizji Katowice realizuję takie filmy: o malarzach, o kulturze.
-Ile Pan już takich filmów zrealizował i o jakich to malarzach?
-Takich filmów piętnastominutowych około 10. Najbardziej sobie cenię filmy o malarstwie Witolda Wojtkiewicza, film o architekturze przedwojennej Katowic, o architekturze modernistycznej. Ostatnio zrobiłem film dla TVP Kultura o ekspresjonizmie w Polsce, o tym jak ekspresjonizm był przez polskich artystów realizowany i w malarstwie, i w grafice.
-Jak Pan wpadł na pomysł nakręcenia filmów o Brunonie Schulzu, co spowodowało, że Pan nakręcił te dwa filmy? Proszę podać tytuły tych filmów.
-Brunonem Schulzem zafascynowałem się w liceum. Jestem zakochany w Schulzu do grobowej deski. Tak się składa, że moja rodzina pochodzi ze Wschodu, ze Lwowa, a babcia mieszka w Przemyślu. Moja babcia miała ojca, który tu we Lwowie pracował jako kolejarz, ale po wojnie babcia mieszkała w Przemyślu. Ja tam jeździłem zawsze na wakacje. W tym małym miasteczku kresowym odczułem nastrój Schulza. Pożyczyłem sobie w bibliotece książkę Brunona Schulza, wieczorem czytałem i zachorowałem na tę literaturę, bo znalazłem wszystkie swoje odczucia z dzieciństwa, wszystkie wrażenia, które miałem, chodząc z babcią na spacery, znalazłem u tego autora sposób genialnie opisany. Była to książka „Sklepy Cynamonowe”. Po przeczytaniu nie mogłem przez kilka nocy spać, bo stwierdziłem, że jest to dokładnie to, co ja odczuwałem, te wrażenia zmysłowe, to postrzegania świata, umiał on w sposób absolutnie genialny i mistrzowski opisać to w swoich opowiadaniach.
Filmy są skromniutkie, trwają po pięć minut każdy. Były pokazywane w telewizji. Oba powstały w trakcie mego pobytu w Drohobyczu. Pierwszy raz przyjechałem z bratem, który też lubi Schulza. Namówił mnie do wyjazdu, gdy byliśmy na wakacjach w Bieszczadach. Namówił mnie do zwiedzenia tej Mekki, tego miejsca, gdzie Schulz żył.
Początkowo się wzbraniałem, by nie zburzyć swojego wyobrażenia tego miasta, ale pojechaliśmy i przeszło to moje najśmielsze oczekiwania. Drohobycz jest maleńki, ale magiczny i ta atmosfera, którą Schulz opisywał, jest do odnalezienia. Pobyt pod domem pisarza był wielkim przeżyciem i wzruszeniem, poczułem niesamowite emocje, że wreszcie mogę zobaczyć to miejsce, które znałem ze zdjęć. Wtedy zrobiłem pierwsze zdjęcia swoją kamerą. Potem pojechałem drugi raz i poznałem wspaniałych ludzi, młodych Ukraińców, którzy organizują festiwal schulzowski. Jeden z nich, Igor Meniok, który zmarł młodo, był pierwszym człowiekiem, który chciał Schulza rozpowszechnić i pokazać światu, i zrobił to. Wymyślił festiwal schulzowski, a po jego śmierci żona, Wiera Meniok, kontynuuje pomysł festiwalu. Teraz jest już III festiwal i przyjeżdża coraz więcej znakomitych krytyków, tłumaczy Schulza, i artystów, którzy się Schulzem inspirują w swoich działaniach.
Mając te zdjęcia, zrobione pierwszy i drugi raz w Drohobyczu, zmontowałem krótki film „Bliskie obrazy Drohobycza”, gdzie połączyłem stare pocztówki z tym, co ja nakręciłem i jest to taka impresja o dniu targowym w Drohobyczu. Jest mnóstwo ruchu, jest kolorowo, ludzie sprzedają i kupują. Jest taka sama atmosfera, istniejąca już od stu lat. Po środku na rynku odbywa się targ. I to był pierwszy film. Drugi film jest bardziej poświęcony B. Schulzowi. Nazywa się „Drohobycz – zmierzch”. Zdjęcia do niego realizowałem w czasie drugiego festiwalu, chodząc sobie wieczorami po mieście. Jest on bardziej mroczny. Mówi o sztuce plastycznej Schulza. Pokazuje ten klimat, trochę perwersyjny. z jego grafik z „Księgi Bałwochwalczej” pojawiają się piękne długonogie kobiety, przechodzące ulicami i z tych obrazów wnikam w świat schulzowskich grafik. Ten film jest pokazywany obecnie na III festiwalu. Film został przyjęty bardzo ciepło, były oklaski, widziałem, że to się spodobało. Szczególnie ważne dla mnie było to, że projekcja odbyła się w dawnym gabinecie profesorskim Schulza, w dawnym gimnazjum im. Władysława Jagiełły, gdzie Schulz uczył przez całe życie, obecnie jest to gmach Uniwersytetu Pedagogicznego. Było to dla mnie bardzo symboliczne, że mogłem tam film pokazać. Tam również, w tym gabinecie, powstaje muzeum Schulza. Wiera Meniok ze swoimi współpracownikami zbiera eksponaty i tworzą muzeum schulzowskie.
-Dzisiejszy festiwal, jest to raczej festiwal tłumaczy Brunona Schulza. Kto był, z jakich krajów, jakie książki i w jakich językach zostały przetłumaczone?
-Każdy festiwal ma swoje hasło. Tegoroczny jest pod hasłem: „Arka wyobraźni Brunona Schulza” i jest zorganizowany pod kątem tłumaczeń schulzowskich na prawie wszystkie języki świata. Schulz był tłumaczony na bardzo egzotyczne języki. Tu przyjechali tłumacze z Włoch, z Niemiec, z Ameryki, z Australii. Przyjechali tu ludzie, którzy najlepiej przetłumaczyli Schulza na inne języki. Tłumaczenie Schulza jest bardzo trudne, bo pisał bardzo trudnym językiem, miał rozbudowane zdanie, używał egzotycznych słów, więc trzeba umieć tę jego melodykę, frazę przełożyć na inne języki. Z tego powodu owi tłumacze zebrali się na warsztatach i przez cały dzień dyskutowali, jak tego Schulza tłumaczyć najlepiej.
-Pan, jako autor, pokazał swoje filmy, ale jednocześnie Pan, jako uczestnik, oglądał inne wystawy, innych autorów. Co Panu najbardziej wpadło w oko?
-Autor nazywa się Jut, jest z Niemiec i robi komiksy na podstawie Schulza. Wydawałoby się, że tej prozy, która jest bardzo fantasmagoryczna, bardzo operująca w sferze wyobraźni trudno przełożyć na komiks, który działa bardzo prostą narracją, ale jednak on to robi i to są bardzo ciekawe prace.
Są też bardzo ciekawe spektakle. Był ciekawy spektakl młodzieży ukraińskiej teatru „Alter”, który nazywa się „Schulzland”. Młodzi ludzie, ale bardzo ciekawie zajmują się Schulzem. I co bardzo fajne, ludzie, którzy tam mieszkają, ludzie, którzy mogą to odbierać bezpośrednio, bo mieszkają w Drohobyczu. Zrobili szczery i fajny spektakl na podstawie opowiadań Schulza.
-Jak Pan uważa, nie tylko na festiwalu, a i w Drohobyczu jest ta specyficzna schulzowska atmosfera. Czy ona została do naszych czasów?
-Oczywiście. Rosną łopiany, które pięknie opisywał Schulz. Roślinność zarasta małe ogródki, domki, które troszkę chylą się ku upadkowi, ale są takie jak za czasów Schulza. Jest słynna relacja, jak Schulz oprowadzał swoich przyjaciół po uliczkach Drohobycza, wtedy rozkwitał, oczy mu płonęły i pokazywał najbardziej wąskie i kręte zaułki i opowiadał w sposób poetycki, jak ten świat istnieje, jak on się rozwija. Mówił, że wprowadza w nienapisane jeszcze rozdziały opowiadań ze „Sklepów Cynamonowych”.
-Od Schulza u Pana ciągnie się zainteresowanie do lwowskich artystów malarzy też z takich zakątków Lwowa, do tych z grupy „Artes”, który teraz projekt Pan realizuje. Proszę powiedzieć, z kim z nich Schulz kontaktował. Proszę również opowiedzieć o filmie, który Pan zaraz we Lwowie kręci.
-Było tak, że Lwów mimo tego, że był dużym ośrodkiem akademickim, to jednak wybitna inteligencja ciągnęła do siebie. Kiedy młodzi artyści z grupy „Artes” wrócili z Paryża, chcieli tu robić nowoczesne malarstwo i od razu zbliżyli się do Schulza, który też był niezwykle nowatorski na tym terenie. Do tej grupy należeli: przede wszystkim Henryk Stręg, używający potem nazwiska Marek Włodarski, Jerzy Janisz, Tadeusz Wojciechowski, Ludwik Lille, do którego Schulz nawet pojechał do Paryża w latach 30. Henryk Stręg niewątpliwie był najbliższym przyjacielem. Te przyjaźnie brały się nie tylko z tego, że byli to ludzie, którzy chcieli tworzyć nowoczesną sztukę, ale z podobnych fascynacji. Oni wszyscy wierzyli w to, że materia jest czymś płynnym, że nie ma materii martwej, stąd artesowscy malowali bardzo dziwne twory, w których formy przelewają się jedna w drugą. Nigdy nie interesowali się światem oficjalnym, tylko fascynowali się nieoficjalną stroną miast, tą stroną podwórek, zaułków, gdzie czas się gromadził, przez nagromadzenie niepotrzebnych rzeczy, sprzętów.
W swoim filmie również powiemy o tragicznych losach artesowców. Do grupy w większości należeli Żydzi i, gdy nastała wojna, ich losy były rzeczywiści tragiczne. Otto Han, został zabity w trakcie ucieczki z transportu do obozu. Henryk Stręg był zmuszony się ukrywać, trafił do obozów koncentracyjnych, ale jednak przeżył wojnę. Potem pod zmienionym nazwiskiem - Marek Włodarski - funkcjonował w polskiej sztuce. należy tu powiedzieć, że on nigdy nie zbliżył się do socrealizmu. chociaż wielu jego kolegów- artystów uległo wpływom socrealizmu, on jednak był wierny swojej sztuce. Był potem profesorem na Akademii Warszawskiej.
Losy samego Schulza były bardzo tragiczne. On dnia 19 listopada 1942 r. został zastrzelony podczas tak zwanej dzikiej akcji na ulicy Drohobycza przez gestapowca.
Dla filmu szukamy takich dzielnic biedoty. Należy tu obalić mit, że Żydzi byli bogaci. Tak nie było, zazwyczaj to byli biedni ludzie. Henryk Stręg mieszkał w fatalnych warunkach przy dawnej ulicy Balonowej, ale on z tej biedoty wyciągał poezję i potrafił tworzyć wspaniałe rysunki. Często tak bywa, że w takich beznadziejnych miejscach tak na prawdę istnieje poezja. To chcę w swoim filmie pokazać.