Rozważania Duszyczki
Irenki
WASZE
DZIECI NIE SĄ WASZĄ WŁASNOŚCIĄ
(o
feministkach i
„czarnych marszach”)
To słowa poety
Khalila Gibrana. Pisze on
o „dzieciach”, a nie o
„wpadkach”, „zawartości
macicy”, czymś, co można
„wyskrobać”. Gdy Khalil Gibran pisał te słowa, z
pewnością nawet nie myślał o
tym, co się będzie działo w Polsce w roku 2016.
Feministki,
które wychodzą w Polsce na
ulice, uczestnicząc w tzw. „czarnych marszach”,
krzyczą o prawach kobiet do
„usuwania ciąży”, gdy faktycznie chodzi o zabijanie
dziecka. Krzyczą – „Moja
macica – to moja sprawa”. Owszem, macica jest
narządem kobiecym, ale w poczęciu
dziecka uczestniczą dwoje – kobieta i mężczyzna. Feministki i
uczestniczki
„czarnych marszów” (są tam m.in.
celebrytki i kobiety, zajmujące się polityką)
wyrzucają mężczyznę poza nawias, pozbawiając ojca dziecka do
decydowania o jego
losie. Jak dotąd, słabo słychać głosy mężczyzn w rodzaju:
„Kobiety, nie
pozbawiajcie nas prawa do ojcostwa!” Owszem, zdarza się, że
zabijanie poczętego
dziecka odbywa się za zgodą matki i ojca, ale ojciec nie może być
„wyrzucany”
przez kobiety-matki, jak niepotrzebny przedmiot, który
„zrobił swoje i może
odejść”. Zdumiewająca natomiast jest obecność
panów na „czarnych marszach”. W
imię czego to robią? Co dla nich stanowi prawdziwą kobiecość? Gdy panie
wyglądają
jak potwory, są wulgarne i wrzeszczą?
„Czarne
marsze” przestają być zwykłymi
protestami (nie wiadomo, zresztą, przeciwko czemu, bo polski rząd nie
przedstawił ani nie poparł w Sejmie projektu o całkowitym zakazie
aborcji).
Stają się manifestacjami agresji, frustracji oraz próbami
zaistnienia na
zasadzie: „chcę, żeby o mnie było głośno”. Tak się
stało po publicznym
przyznaniu się piosenkarki Natalii Przybysz do zabicia trzeciego
dziecka, kiedy
było w jej łonie. Powodem morderstwa dziecka miało być „za
małe mieszkanie”.
Słysząc to z ust celebrytki, nie można się powstrzymać od komentarza,
że – albo
jest cyniczna i głupia, albo nie wie, co mówi. Narzeka, że
60 metrów
kwadratowych – to za mało. Bardzo wiele rodzin, wychowując
troje i więcej
dzieci, gnieździ się w klitkach i 60 metrów – to
ich marzenie.
Zabijanie dziecka w
imię wygodnictwa –
to jedna rzecz. Drugą bardzo ważną sprawą jest zabijanie dzieci z
wadami
genetycznymi, a także kalekich. Moja koleżanka od ponad 5 lat wychowuje
dziecko, niemające obu kości piszczelowych u rąk. Dziecko ma cały
„zestaw”
innych schorzeń wewnętrznych, ale gdy koleżanka się dowiedziała, że
córka,
którą nosi pod sercem, ma patologię rączek, przez myśl jej
nie przeszło
morderstwo. Ufam, że mała, gdy dorośnie, będzie szczęśliwa. Zbrodnią
jest
zabijanie dzieci z wadami fizycznymi, umysłowymi, a także genetycznymi.
Maluchy
nie są niczemu winne! Ważne jest natomiast, jaki tryb życia prowadzili
rodzice
przed poczęciem dziecka, czy matka np. paliła w ciąży papierosy i piła
alkohol,
czy brała używki.
Rozumiem, że matka,
dowiadując się o
tym, że dziecko urodzi się chore, przeżywa szok. Rozumiem, że ojciec
czasem
może nie zdać egzaminu z bycia rodzicem i odejść. Matka powinna jednak
wiedzieć, że nie jest sama! Przede wszystkim, nad nią i jej dzieckiem
czuwa
Bóg, który odtąd ją będzie wspierał na każdym
kroku. Protestujące feministki
nie zauważają tego – ich manifestacje mają wydźwięk
antyklerykalny i nie
zamierzają (jak na razie) się pojednać z Bogiem. Rolą państwa jest
wyciągnięcie
ręki do kobiet, mających dzieci chore i niepełnosprawne –
łącznie z tymi
matkami, które się dopiero spodziewają porodu. Należy
zapewniać matki, że –
nawet gdy nie zechcą wychowywać dziecka, które się urodzi
chore i/lub kalekie –
nie spotkają się z potępieniem. Bywa też zupełnie inaczej –
matki kochają te
chore dzieci nad życie. Czytałam kiedyś o kobiecie, która
urodziła dziecko z
zespołem Downa. Tuliła to dziecko i cieszyła się, jak żadna inna
kobieta na
sali. Obok niej leżała niezadowolona matka całkowicie zdrowego dziecka.
Powiedziała, że je zostawi w szpitalu. Lekarze zaproponowali
„zamianę” – matka
chorego dziecka miałaby adoptować zdrowe, natomiast dziecko
niepełnosprawne
zostałoby w szpitalu. Matka dzieciaka z zespołem Downa nie wyraziła na
to
zgody. „To jest moje dziecko i moje szczęście. Gdybym mogła,
adoptowałabym to
drugie, ale nie dam rady się zająć obojgiem…”
– rzekła.
Feministki,
traktujące swoje narządy
kobiece, jak prywatny folwark, nie zauważają dramatu kobiet,
które rodzą dzieci
nieuleczalnie chore – kiedy wiadomo, że dziecko może przeżyć
kilka godzin lub
dni. Feministki nie widzą też swoistego szczęścia w nieszczęściu. Matki
i
ojcowie tych dzieci starają się być przy nich jak najdłużej, organizują
chrzest, nadają imię. Owszem, małe dziecko umiera, ale ma
grób, przy którym
rodzice mogą się pomodlić (ta czynność, jak się zdaje, jest zupełnie
obca
uczestniczkom „czarnych marszów”),
zapalić znicz, położyć kwiaty i maskotkę.
Kobiety, które zamordowały dziecko przez
„skrobankę”, nigdy nie będą miały takiej
możliwości.
Kilka lat temu
Duszki otrzymały prośbę o
modlitwę za dziecko, które po porodzie ważyło 600 gram.
Modliliśmy się o
przeżycie, ale wola Boga była inna – dziecko odeszło do Domu
Ojca. Matka,
dziękując za modlitwę, pisała, że odbył się chrzest córki,
że mogła ją
zobaczyć, a po rozmowie z kapłanem znalazła w sobie siły, by nie wpaść
w czarną
rozpacz.
Duszki otrzymują
sporo próśb o modlitwę
o pomyślny przebieg ciąży. Piszą do nas także kobiety, które
od kilku (czasem
od kilkunastu) lat starają się wraz z mężem o dziecko – i nie
otrzymują tego
daru, jakim jest macierzyństwo, rodzicielstwo. Wiele pań, chcących mieć
dzieci,
pisze po poronieniach… Ten akapit feministki i miłośniczki
zabijania dzieci
musiałyby przeczytać kilka razy – macierzyństwo jest
odpowiedzialnością, ale
też DAREM. Czy naprawdę, żeby go docenić, trzeba czekać na dziecko
latami?
Sprawą dyskusyjną
jest zezwalanie na
zabijanie dziecka, poczętego na skutek gwałtu. Wygląda to tak, że wraz
ze
sprawcą gwałtu karze się poczęte dziecko; tym razem jednak nie ma co
pytać ojca
o zgodę. Dziecko jest zagrożone podwójnie, bo nikt nie
stanie w jego obronie. Jest
skazywane na śmierć, zaś gwałciciel posiedzi kilka lat w więzieniu,
gdzie
będzie miał spanie i jedzenie – i wyjdzie na wolność. Będzie
żył.
Inną sprawą jest
zabijanie dziecka w
trakcie porodu, kiedy istnieje zagrożenie życia matki. Patronką kobiet,
pragnących życia dziecka – mimo zagrożenia życia matki
– jest św. Joanna
Beretta Molla, która kazała ratować dziecko, a nie ją. Nie
moją rzeczą jest
żądanie od matek postawy heroicznej, natomiast można żądać od lekarzy,
by
ratowali oboje, dopóki będzie to możliwe (matka często jest
nieprzytomna i nie
może wyrazić swego zdania o tym, co się dzieje i co lekarze mają
robić).
Praktykowane od lat porody rodzinne powinny służyć temu, by matka
– w sytuacji
dla siebie krytycznej – miała na kim polegać. Są naprawdę
wspaniali mężczyźni,
umiejący sobie poradzić z wychowaniem dziecka – nawet bez
żony. Oczywiście, nie
życzę tego nikomu, ale prawda jest taka, że zasada „życie za
życie” nie zawsze
jest złotym środkiem.
Dzieci są darem
Boga. Nie są one ani
własnością rodziców, ani tym bardziej państwa. Od
rodziców jednak zależy, czy
będą szczęśliwe i otrzymają prawdziwe wartości, czy zostaną wychowane
na
dobrych i uczciwych ludzi. Kiedyś odejdą z domu, tak jak ptaki wylatują
z
gniazda, by założyć własne rodziny. Matki, manifestujące na
„czarnych marszach”
uczą swoje (narodzone!) córki i synów tylko
jednego: że macierzyństwo i
rodzicielstwo – to balast albo zło konieczne, że należy być
egoistą, że państwu
nic do tego, co się dzieje w rodzinie. Niestety, zasada
„wolność, Tomku, w
swoim domku” na dłuższą metę się nie sprawdza. Nie od dziś
wiadomo, że
„nadmierna wolność – to swawola”.
Za dwa miesiące
będzie już okres Bożego
Narodzenia. Życzę wszystkim kobietom, by – słysząc wiadomość
o poczęciu dziecka
– umiały odpowiadać, jak Maryja: „Oto ja,
służebnica Pańska, niech mi się
stanie według słowa twego”. By uwierzyły, jak Ona –
skoro Życie pochodzi od
Boga, nic złego nie może ich spotkać.
Serdecznie
pozdrawiam,
Duszyczka
Irenka